Nasz Siemek

.

.
Kliknij w baner po dodatkowe informacje...

sobota, 18 lipca 2015

Dlaczego NIE pojedziemy na delfinoterapię.

 Ktoś zapytał mnie całkiem niedawno czy wybieram się z Siemkiem na delfinoterapię. Siemuś wydaje się być idealnym pacjentem takiej metody: słaby kontakt, brak mowy, cechy lekko autystyczne. Wszakże delfinoterapia, jak głosi fama, służy szczególnie autystykom... Echolokacja, którą posługują się te zwierzęta ma leczyć poprzez jakiś dotychczas niewyjaśniony mechanizm. Rozentuzjazmowani rodzice opowiadają o cudach, które dokonywały się podczas sesji z delfinami: dzieci niemówiące zaczynały mówić, dzieci bez kontaktu wzrokowego wodziły wzrokiem za delfinami, zaczynały spoglądać na ludzi, pojawiały się pierwsze uśmiechy itp. Nie poddaję w wątpliwość szczerości tych relacji, ale...
 Wszystko to brzmi wspaniale, ja mam jednak pewną wadę, która czasami bardzo przeszkadza w życiu, jestem bowiem ogromnie sceptyczna wobec wszelkich rzeczy niesprawdzonych w podwójnej ślepej próbie. Nie wierzę w bioenergoterapię, cuda chińskiej medycyny i francuskie (głównie) kulki z cukru, znane jako homeopatia. Z pewnością łatwiej byłoby mi gdybym temu ufała. Jedna metoda zawiodła? Przerzucam się na inną, a internet oferuje taki wybór, że nie muszę tracić nadziei, iż kiedyś znajdę coś, co uleczy moje dziecko. 
 Niby wszyscy wiemy, że światem rządzą pieniądze i większość ludzi nie ma skrupułów by naciągać innych, nie mają także oporów, by wykorzystywać zrozpaczonych rodziców szukających pomocy dla swych dzieci, za wszelką cenę. A jednak często bezkrytycznie podchodzimy do informacji typu: "synowi/córce mojej znajomej bardzo pomogło...", albo "przedtem było fatalnie, a potem prawie cud..." itp. Nawet nie wiecie, ile takich historii się słyszy, jeżdżąc na turnusy rehabilitacyjne. Nie są to prawdziwe dowody tylko tzw. anegdotyczne. Nie brane są tu pod uwagę zmienne, które mogły zaistnieć podczas kuracji: dorastanie, samoistne polepszenie, opóźnione efekty wcześniejszego innego leczenia, zmiana pory roku i wiele, wiele innych.
 Zapominamy jeszcze o ważnym psychologicznie aspekcie naszego postrzegania efektów różnych metod leczniczych czy rehabilitacyjnych - mianowicie o dysonansie poznawczym. Zjawisko to pojawia się, gdy robimy coś niezgodnego z naszym systemem wartości, poglądami czy własnym postrzeganiem swojej osoby. Czujemy wówczas napięcie (dysonans), które próbujemy zmniejszyć, naciągając nieco nasze myślenie o sprawie i racjonalizując dokonany wybór. Jak sobie to wyobrażam w tym przypadku? Płacąc dużą sumę za daną metodę lub bardzo się w nią angażując czasowo nie dopuszczamy do siebie myśli, że nie działa, gdyż deprecjonuje nas to we własnych oczach. Wszak nie jesteśmy naiwni, nie możemy tacy być i nie dalibyśmy się wykorzystać, zatem - działa!
 Powiem Wam z własnego doświadczenia, jak łatwo można dostrzec coś co nie istnieje. Kiedy zaczęłam pracować nad mową Siemka z nową logopedą zupełnie inną metodą niż wcześniej, miałam już po tygodniu (!) złożyć raport z postępów, nawet najmniejszych. Kiedy usiadłam do maila i zaczęłam je wyliczać nagle wyszła mi tak długa lista tych drobnostek, że sama się zdziwiłam. Cud! Ale jakiś taki... trochę podejrzany. Siemek jak nie mówił, tak nie mówi, a efekty pracy tym systemem były znikome...
 Wracając do tematu postu - delfinoterapii. Nie wiem czemu, ale nie miałam jakoś do niej zaufania. Nie wątpiłam, że wiele dzieci wróciło po takiej rehabilitacji odmienione, kładłam to jednak na karb spędzenia cudownych chwil z rodziną, w ciepłych krajach, na zabawie w wodzie z przyjaznymi, inteligentnymi zwierzętami (wiele niespokojnych, krzyczących, niepełnosprawnych dzieci fantastycznie reaguje na zajęcia w basenie, a co dopiero w takich warunkach, w takim doborowym, ssaczym towarzystwie). W każdym razie nie zastanawiałam się nad wyjazdem. Ostatnio jednak wśród rodziców dzieci chorych przetacza się dyskusja związana z budową delfinarium w Mszczonowie, większość (to moje domniemywania zaznaczam) jest "za", marząc o zaoszczędzeniu części pieniędzy, bo koszty wyjazdów na "delfiny" są ogromne (od 12 tysięcy zł wzwyż). Terapia w delfinarium w Polsce powinna być chyba znacznie tańsza (nie wierzę). Ekolodzy oczywiście są przeciw, ale nie sądzę by ich protest miał znaczenie, jedyne co może przeszkodzić w budowie to brak środków finansowych. No, może jakiś inwestor "wzruszony cierpieniem zwierząt", odwróci się od pomysłu, gdy uzna go jednak za mało zyskowny.
 Postanowiłam trochę bardziej zainteresować się delfinoterapią i trafiłam na dwie świetne strony (tu i tu) z czymś co lubię - odniesieniami do konkretnych badań naukowych. Zdziwiłam się, gdy wyczytałam w nich dokładnie to co wyobrażałam sobie i opisałam wyżej, na temat rehabilitacji z delfinami. Otóż, nie ma żadnych badań przeprowadzonych z odpowiednią metodologią, które potwierdziłyby leczniczy wpływ tych morskich ssaków na chorych ludzi. Niestety, są za to badania stwierdzające, że delfiny "nie działają". Wydaje się zatem, że mogłaby być to równie dobrze foka, czy inne stworzenie wodne. Sztuczny delfin został już wypróbowany i działał lepiej niż prawdziwy :-) Niestety nie opłaca się pewnie korzystać ze sztucznego, bo nie ma takiej siły przyciągania turystów. 
 Dlatego my nie pojedziemy z Siemkiem na delfinoterapię. Zaoszczędzę dzięki temu wiele pieniędzy zebranych na subkoncie fundacji i wydam je na zwykłą rehabilitację.
 Osobiście mam nadzieję, że podobne warunki to jest.: śmiech, zabawę i relaks, zapewnię synkowi nad polskim morzem, a delfina może kupię dmuchanego :-) 

Piękne... 
 Post ten napisałam już dobry tydzień temu, ale wciąż tkwił w folderze "robocze". Tymczasem właśnie trafiłam na reportaż, w którym wyraźnie wypowiada się jeden z inwestorów, że delfinarium ma być głównie atrakcją turystyczną, a nie ośrodkiem rehabilitacyjnym. Cóż... Forsa, forsa, forsa... Każde pół godziny spędzone sam na sam z delfinem przez chore dziecko (tyle mniej więcej jest oferowane dziennie podczas delfinoterapii w różnych zagranicznych ośrodkach) to zdecydowanie mniejszy wpływ do kasy, niż przy publicznych pokazach czynionych ku rozrywce gawiedzi.
.