Nasz Siemek

.

.
Kliknij w baner po dodatkowe informacje...

czwartek, 16 stycznia 2014

Eooo..! Eooo..! Czyli rollercoaster...

 Siemek, jak każde dziecko, uwielbia być bujany i podrzucany na rękach, chichocze wtedy głośno i radośnie. Na hasło "huśtawka" na placu zabaw cały się rozpromienia. Przewidując zapewne taki scenariusz, nasza rodzima służba zdrowia już od pierwszych dni Siemka starała się zapewnić mu rozrywkę przypominającą przejazd czymś w stylu kolejki górskiej. Czyli karetką pogotowia. Czy wiecie jak wyglądają standardy przewozu chorych? 
 Pierwsze dwie podróże odbyły się porządną karetką noworodkową. Mały leżał wygodnie w inkubatorku przypięty pasami, podłączony do różnych elektronicznych czujników pomiaru temperatury, pulsu itp. Pierwszy raz pojechał na konsultację do genetyka, do innej poradni pozaszpitalnej. Miał wtedy zaledwie 4 dni. Za drugim razem mogłam już mu towarzyszyć w dalszej podróży do szpitala w Poznaniu. Śmigaliśmy równo, syrena wyła swoje "Eooo...!", które już po pięciu minutach przestaliśmy słyszeć i w niecałe półtorej godziny pokonaliśmy ok. 145 km. Wszystko bez zastrzeżeń. 
 Śmiesznie zrobiło się na miejscu, gdy musieliśmy pojechać na konsultację do innego poznańskiego szpitala. Ponieważ nie przewidziałam takiego trybu badań, nie zabrałam ze sobą fotelika samochodowego. Zresztą nawet gdybym wiedziała, że lekarze z innych placówek nie pofatygują się do małego dziecka, przez myśl by mi nie przeszło, że przejazd odbywa się bez tegoż inkubatora. Grubo się myliłam... Ściskając Małego w rożku siedziałam z tyłu karetki na fotelu, który miałam wrażenie, że jest umieszczony na sprężynie. Pan kierowca zasuwał przez miasto na sygnale, pokonując zakręty gładkim ślizgiem, a ja zapierałam się nogą o fotel przede mną. W głowie miałam wszystkie te chwile, w których bałam się nawet do sklepu zajechać bez przypięcia starszego syna w aucie. A teraz w razie gwałtownego hamowania miałam do dyspozycji siłę jedynie własnych rąk. Toteż ściskałam moje zawiniątko, aż mnie ręce bolały. O ledwo zagojoną ranę po cesarskim cięciu nie miałam czasu się już martwić. W drogę powrotną zabrała nas, o ile to możliwe, jeszcze bardziej rozklekotana karetka i podróż zamieniła się zupełnie w przejazd rollercoasterem. Dobrze, że nie wrzeszczeliśmy z Siemkiem.
 Przy drugim pobycie w szpitalu w Poznaniu, planowym, byłam już mądrzejsza. Zabrałam fotelik samochodowy, który służył również jako bujaczek na sali szpitalnej. Gdy zabrano nas na badania do innego szpitala, Mały został bardzo starannie przypięty przez mnie w swoim foteliku, który został po prostu POŁOŻONY na złożonych w karetce noszach... "Bezpiecznie" do kwadratu. Inna mama, która jechała ze mną trzymając swego kilkuletniego synka na kolanach, uspokoiła mnie, że dziś jedzie wolniejszy z kierowców... (miała doświadczenie, gdyż jak opowiadała, spędziła w tym szpitalu wiele miesięcy). Zastanawiam się który z przejazdów jest u nas standardem - zielonogórski, czy poznański..?
 Przynajmniej jest co wspominać, choć wtedy wcale mi nie było do śmiechu. Teraz gdy Siemek powtarza słowo "kajetka" zawsze myślę o naszych wycieczkach z syreną w tle.

Huśtu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz