Jeszcze w ciąży z Siemkiem, wiedząc, że coś jest nie tak, rozpoczęłam poszukiwania wyjaśnienia. Słów, które miały zagościć w naszym domu odmieniane przez wszystkie przypadki. Nazwę choroby.
Przeczesywałam medyczne strony internetowe, pisałam rozpaczliwe posty na forach o nieuleczalnie chorych dzieciach, poznałam opisy setek zespołów, syndromów, dystrofii, miopatii itp. Wiecie ile tego jest??? To aż niewiarygodne! Strach w ogóle decydować się na potomstwo. Szukałam wspólnego mianownika z moją sytuacją - osłabioną ruchliwością malucha w życiu płodowym.
Przy okazji przejrzałam też wiele blogów, takich jak nasz. Historie, które nie powinny się wydarzyć. Nikomu. Ale w jakiś szczególny sposób boleśniejsze, bo spotkały istoty, które są całkowicie zdane na innych, na ich inicjatywę i ich siłę do walki. Nie rozumiejące co się wokół dzieje i że taka nie powinna być rzeczywistość.
Czytając zapiski tych rodziców nie mogłam się nadziwić. Ta radość z trzylatka, który zaczął raczkować; pięciolatki, która postawiła pierwsze kroki; kilkuletniej dziewczynki, która dopiero zaczęła się uśmiechać... Wszystko okraszone zdjęciami i pełnymi miłości i zachwytu opisami. Myślałam wtedy: czy oni postradali rozum? Zupełnie zatracili perspektywę - przecież to tragedia!
A dziś? Dziś sama niemal kwiczę z radości, gdy Siemek zaczyna robić coś nowego.
Wciąż jest tak niesamowicie wiotki, że leje się przez ręce, zwłaszcza górna część ciała. A jednak, gdy zaczęłam w marcu ćwiczyć z nim w siadzie, musiałam trzymać mu główkę by nie opadła - czasem puszczałam lecz tylko na kilka sekund. Teraz siedzimy razem nawet i dwie godziny, przeglądając książeczki i bawiąc się zabawkami, aż w końcu - głód i senność (jego), zdrętwiałe nogi i bolący zadek (moje), nie każą nam zakończyć imprezy. Wciąż go asekuruję, choć właściwie teraz to on podpiera się o mnie chwilami, jednak potrafi także leciutko wychylić się od pionu. To właśnie nasz Wielki Mały Sukces.
Ukochaną zabawką Siemka jest Garnuszek na Klocuszek (nie, nie chodzi o nocnik...). To typowy sorter z elektronicznymi bajerami. Trzeba włożyć odpowiednie klocki do otworów: kwadrat, kółko, gwiazdka itd. Otwory są dość ściśle dopasowane do wielkości klocków dzięki czemu wkładając je wciska się ukryty przycisk, a zabawka informuje nas co wrzucamy, np. "trójkąt". Konieczne jest przy tym użycie pewnej, niewielkiej siły. Kiedyś wsadzałam odpowiedni klocek do pasującej dziury niemal do końca a Siemek tylko go dopychał. Teraz jedynym moim zadaniem jest wcelowanie a resztę załatwia on. I to też jest KOLOSALNA różnica.
Takich rzeczy jest bardzo wiele, nie starczyłoby mi chyba wieczoru, by je opisać (a Wam cierpliwości do czytania). Wiemy dzięki temu, że Siemek wciąż się rozwija, a rehabilitacja wspaniale mu służy.
Ogromnie się z tego cieszymy!
A tutaj garść fotek z poświątecznej codzienności:
|
Raz, dwa, trzy- rozbierasz Ty! |
|
Na zewnątrz wciąż "palą" się choinki. |
|
Sylwestrowa domówka |