...cierpienia młodego blogera (lamera) :-)
Prowadzenie bloga wydawało mi się kiedyś tak prostą rzeczą... Piszę. I jest.
Taak...
Przybliżę Wam jak tworzyłam poprzedni i wiele innych postów.
Póki co problemem nie jest brak tematów. Zawsze gdzieś coś chodzi po głowie i krystalizuje się prędzej czy później. Najczęściej dzieje się to w łóżku przed zaśnięciem lub w drodze na rehabilitację z Siemkiem. No problem. Gorzej ze stroną techniczną przedsięwzięcia. Delikatnie mówiąc nie zaliczam się do ekspertów od informatyki i w ogóle elektroniki. I tu jest pies pogrzebany.
Najpierw piszę tekst. Ogranicza mnie tylko natchnienie.
Potem robię zdjęcia. Dajmy na to w domu. Koncepcję mam w głowie. Będą idealne! Promienny Siemek szczerzy białe ząbki do obiektywu, a wszystko jest jasne i nierozmazane, każdy szczegół widoczny jak na dłoni...
Promienny Siemek ma zły humor. Nie wiedzieć czemu sprawdzone sposoby na rozbawienie go nie działają. W końcu pojawia się cień uśmiechu, ale o spojrzeniu na mnie (czyli na aparat) nie ma mowy. Sięgam po Wunderwaffe w postaci łaskotek, baniek itp. i bingo! Chłopię śmieje się i spogląda we właściwą stronę przez sekundę czyli dokładnie tyle ile mój aparat zastanawia się co ma robić po wciśnięciu spustu migawki. Plus ułamek sekundy na moją reakcję. Za długo. Na wyświetlaczu pojawia się jakaś zmaza. Próbuję jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze...
Po około 30-40 podejściach, mam w końcu 2-3 zdjęcia, które się nadają. To znaczy średnio na jeża, ale nie mam już sił, zresztą fotografowany obiekt też ma dość.
Tymczasem czeka mnie kolejne starcie.
Wrzucenie zdjęć do komputera.
Wkładam pamięć tam gdzie trzeba. Na razie wszystko ok. Odczytuję co trzeba. Kopiuję folder z fotkami na pulpit.
To znaczy NIE KOPIUJĘ. Wyświetla mi się komunikat, że mam za mało dostępnej pamięci. Próbuję przekopiować w inne miejsce w komputerze. Nie da rady.
Sprawdzonym wcześniej sposobem robię to partiami. Zaznaczam kilka rzędów zdjęć, kopiuję i wklejam do folderu na pulpicie i wtedy jakoś miejsce się znajduje, kurza twarz! W międzyczasie kopiowania coś partaczę. Teraz mogę je przenosić tylko po jednym, choć przed chwilą robiłam to grupami. Tętno zaczyna mi przyspieszać. Wyjmuję pamięć aparatu z komputera i restartuję go w rozpaczliwym odruchu.
Działa!
Raz.
Po czym znowu to samo. "Kur..."- tu przypominam sobie o obecności dzieci - "...cze blade!"
W końcu odkrywam sposób jak zrobić to inaczej. Prościzna. Nie wiem co robię źle, ale po chwili mam pulpit usiany zdjęciami. No, ale są! Na komputerze. Kasuję grupę przekopiowanych zdjęć z pamięci aparatu. Nie zwracam uwagi, że to co mam na pulpicie to zaledwie skróty do zdjęć, a nie same zdjęcia. W ten sposób tracę fotki, na których moje starsze dziecko usiłuje kopnąć swojego senseia.
Na szczęście te najważniejsze skopiowałam wcześniej prawidłowo. Inaczej bym się pochlastała...
Nagle wszystko znowu działa jak trzeba. Czy ktoś na sali ma broń???
Zaczynam wklejać fotki w wybrane miejsca w tekście. Zaznaczam jedną, wskakują trzy. Tym razem przekleństwo wyfruwa z mych ust.
"Co mówiłaś, mamo?" (ale "sprzątaj!" nigdy nie usłyszy...)
Suwam zdjęciami po całym tekście i po chwili układają mi się w piękną kompozycję. Baranieję.
Poprzednim razem spędziłam godzinę by uzyskać taki efekt. Przeglądałam strony, czytałam jak to zrobić. Odpowiednie programy, jakieś skrypty... Poddałam się. A teraz co? Akurat wtedy gdy mi to do niczego nie pasuje...
W końcu: udało się! Wszystko jest tam gdzie trzeba. Teraz tylko muszę ładnie sformatować tekst. Jadę do góry kursorem... I czemu jedno zdjęcie wskoczyło mi przed tekstem? Eee, to nic, po prostu je usunę. Gotowe.
Czcionka jest, kolor jest, rozmiar jest, justowanie jest. Tylko zerknąć na podgląd... Ale zaraz, co to za dziura po tym zdjęciu wyrzuconym została? Nieduża, taka na jedną linijkę... Zostawię... Niee... Zlikwiduję.
Przy okazji rozformatowuje się cały akapit.
I nie daje się tego poprawić. Blogger ma takie odjazdy. Kopiuję fragment do Worda, tam poprawiam i wklejam z powrotem.
Klikam: "opublikuj"
Poszło...
Jakby mnie ktoś przez wyżymaczkę przepuścił. Ja chcę do jaskini!
Siemek, dziecko, uśmiechnij się teraz ładnie do mamy...
p.s. Podczas pisania tego posta w pewnym momencie przypadkowo wcisnęłam jednocześnie shift i ctrl...
Serdecynie poydrawiam wsyzstkich cyztelnikw ęNasyego Siemkaę :-)
Serdecynie poydrawiam wsyzstkich cyztelnikw ęNasyego Siemkaę :-)
Uwielbiam Was :)
OdpowiedzUsuń:-D Wzajemnie!
UsuńWpadłam na chwilkę od Franklinowskich tak mi się spodobało że zostanę jeśli można -oczywiście. Bardzo tutaj miło u was. Pozdrawiam M.
OdpowiedzUsuńAch!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszymy! :-)
(Muszę wreszcie stuningować tego bloga...)