Ostatnim, całkiem spektakularnym postępem Siemka są obroty z brzucha na plecy. Nie zawsze mu się to udaje, gdyż często przeszkadza mu rączka, której nie jest w stanie przeciągnąć pod brzuchem. Ale wcześniej nie było w ogóle o takich obrotach mowy. To znaczący krok do przodu w rehabilitacji.
Powinnam skakać do góry z radości a tymczasem... Cieszę się, ale jakoś tak byle jak. Pobyt w szpitalu, choć męczący i pełen nerwów, skłonił mnie do wielu refleksji. Raczej niepozytywnych. Nie zliczę ile osób już nam powiedziało: "Zobaczycie, będzie lepiej". I wierzyliśmy w to. A niedawno podstępnie zagościła w mojej głowie całkiem inna myśl: "TERAZ jest lepiej". Bo później będzie tylko gorzej...
To bardzo zły objaw. Staram się nie spuszczać z tonu i robić wszystkie ćwiczenia. Nie chcę dopuścić by moje niepokoje wpłynęły na Siemka, jednak to bardzo trudne. Działać z nadzieją, to zupełnie inna melodia, niż mechanicznie wykonywać zalecone czynności. Niby dla Małego nie powinno być różnicy, a jednak obawiam się, że zacznie odczuwać moje zniechęcenie. Dlatego i dla niego, i dla siebie, staram się cały czas zajmować czymś umysł. Gdy zdarza się wolna chwila, natychmiast łapię za książkę. Byle tylko nie pozwolić sobie na myślenie o przyszłości.
To oczywiste, że bycie rodzicem tak chorego dziecka jest ciężkie. Trzeba pogodzić się z wieloma rzeczami; np. ograniczeniem życia towarzyskiego, czy rezygnacją z pracy, co skutkuje znacznie mniejszymi dochodami. To z kolei wymusza rezygnację z wielu marzeń o: domu, podróżach, nowym samochodzie itp. Najgorsze jest jednak pożegnanie marzenia o zdrowej rodzinie, zdrowym dziecku. Dawno temu czytałam artykuł o rodzicach dzieci niepełnosprawnych. Opisano tam, że warunkiem pogodzenia się z nową sytuacją, jest odbycie żałoby po swoim wyśnionym, zdrowym potomku. Ja - my, chyba wciąż nie przeszliśmy wszystkich jej etapów...
Siemek jest coraz starszy i coraz bardziej widać jak odstaje od rówieśników. Walczę z wizjami, w których będąc całkowicie zdrowym chłopczykiem wbiega do pokoju, lub wskakuje mi na kolana. Nie potrafię oglądać zdjęć starszego synka z podobnego okresu. Zalewa mnie wtedy dławiąca fala goryczy.
Nasza rehabilitantka powiedziała mi niedawno: "Trzy lata". Tyle według niej średnio potrzebują rodzice by zaakceptować chorobę dziecka. A więc mamy jeszcze przed sobą kolejny rok frustracji i złych emocji.
Będziemy jednak czekać i mieć nadzieję, że i nam będzie dane za jakiś czas, poczuć spokój ducha.
Zbliża się wiosna i choć to banalne, liczę, że przyniesie ze sobą ożywczy powiew optymizmu...
Taka mina wynagradza wiele :-) |
Nie jest łatwo, Dominiko...
OdpowiedzUsuńBardzo rozumiem, o czym piszesz. Dławiące wspomnienia starszych sprawnych dzieci... znam je.
Pozostaje mi tylko trzymać mocno za ciebie kciuki- płacz, gdy jest czas na płacz i niczego przed sobą nie udawaj. Potem naprawdę będzie lepiej:*