Nasz Siemek

.

.
Kliknij w baner po dodatkowe informacje...

niedziela, 31 maja 2015

Rycerze w sobotę, krasnale w niedzielę...

 Witajcie w krainie Tolkiena! Albo "Gry o tron"...

 A tak właściwie to w powiecie nowosolskim.
 Z racji ozdrowienia z wszelakiego przeziębienia, ruszyliśmy na wędrówkę do grodu Kożuchów, gdzie w sobotę po południu odbył się wspaniały turniej rycerski, a wieczorem stoczono bitwę o zamek. Szczęk mieczy, rżenie koni i huki wystrzałów z bombard pozostaną nam na długo w pamięci :-)
Było fantastycznie!







Krzyżaczka - czyli triumf równouprawnienia kobiet :-)












Nie złapałam momentu, ale uwierzcie - przeskoczył nad tą białogłową!






Niczym anioł, nad polem bitwy unosił się "średniowieczny" dron.




 A to już niedzielna wizyta w Parku Krasnala, dziecięcym raju z całą masą plastikowych figur, które wszystkie brzdące kochają miłością bezwarunkową i całkowicie olewającą pojęcie "tandety". Siemek po raz pierwszy w życiu zakosztował przejażdżki na automacie "za dwa złote". Bardzo mu się podobało, a ja cieszyłam się chyba jeszcze bardziej :-)  


 Za dwa dni wyjeżdżamy na kolejną wycieczkę: medyczno-krajoznawczą. Odsłonię rąbek tajemnicy i wspomnę, że coś drgnęło w kwestii badań DNA i z tym związana jest nasza podróż...


poniedziałek, 25 maja 2015

Wojna!

Nie, nie... Nie pokłóciliśmy się o wyniki wyborów... 

 To paskudny wirus okopał się w organizmach domowników i z ustalonych pozycji strzela w nas miotaczami kataru. Nie przejmuje się protokołem genewskim i rozpyla gazy bojowe za pomocą siarczystych kichów. Niektórzy osobnicy z naszego stada zostali zaatakowani przez piątą kolumnę bakterii, przenoszących ciężar walk na oskrzela. Niczym Jagiełło przetrzymujący Krzyżaków w lipcu, na rozgrzanym polu, wróg usiłuje wykończyć nas gorączką. 
 A przecież ledwo co wykaraskaliśmy się z poprzedniej opresji. Liżąc jeszcze rany po tamtej bitwie (tutaj) już musimy zmagać się z nowym nieprzyjacielem. Ale my się nie poddajemy. Na pomoc przybywa broń chemiczna. Topimy zatem wirusa w syropach, głowicami z ibuprofenem załatwiamy gorączkę (jeśli myślicie teraz o czopkach to bardzo się nie mylicie :-) ). Inhalacje niczym helikoptery bojowe przenoszą żołnierzy z jednostek spadochronowych w głąb terenów okupowanych. Wunderwaffe w postaci antybiotyku zostało skierowane do najbardziej zaatakowanych regionów. 
 Otóż sytuacja rysuje się mniej więcej następująco:
 mama (czyli ja) - chora: typowe przeziębienie, bez gorączki
 tata - zdrowy (póki co)
starszak - chory: zapalenie oskrzeli - antybiotyk, gorączka nieustannie nawracająca, syndrom marudzenia i                     zawracania tyłka (niestety na to nie ma lekarstwa)
 Siemek - chory: typowe przeziębienie, stan podgorączkowy, co ważne: brak kaszlu (i oby tak zostało!)

 Podzielę się z Wami moją wiedzą: w historii mego rodzicielstwa trzy razy lądowałam w szpitalu z dzieckiem o zapalonych płucach (2xSiemek, 1xstarszak) i dzieckiem zbiegunkowanym (Siemek). Zaskoczeniem było dla mnie podejście pielęgniarek do rozgorączkowanej, małej istoty. Specjalnie przychodziły kontrolować czy nie jest za ciepło ubrane. Nakazywały otwierać okna i nie przykrywać kocykiem. Z tego co zrozumiałam najbardziej obawiały się drgawek gorączkowych wynikających z przegrzania organizmu. Gdy temperatura normowała się wychodziliśmy na spacery z pełnym błogosławieństwem personelu. Trzeba przyznać, że trochę inaczej podchodziły do sprawy nasze mamy, babcie i prababcie...
 Dlatego teraz usiłując połączyć tradycję trzymania chorego dziecka w domu, którą mam przesiąknięty mózg, z nową falą szpitalną, po prostu wychodzę z dziećmi na balkon.









Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek...
 Ale wciąż nie mam pewności, kiedy jest ten właściwy moment. Czy zapalenie oskrzeli też lubi świeże powietrze, a bolącemu gardłu nie zaszkodzi suchy wiatr? Kiedy nie warto narażać dziecka na zmienne temperatury otoczenia, a kiedy pozwolić na przewietrzenie? Czasem bycie domową alfą i omegą jest przytłaczające...  


wtorek, 19 maja 2015

Orzeczenie o niepełnosprawności - spodziewanki i niespodziewanki

 W marcu napisałam Wam (o tu), że muszę złożyć podanie o kolejne orzeczenie o niepełnosprawności Siemka, mimo iż stare jest wciąż aktualne. Jeszcze raz pospieszę z wyjaśnieniami dlaczego. Otóż w związku z wprowadzeniem nowego wzoru karty parkingowej i zmianą wielu zasad przyznawania tego przywileju, wszyscy którzy chcą go zachować, muszą ponownie poddać się procesowi orzecznictwa przez komisję lekarską. Czekało nas zatem trochę ceregieli urzędowych: parę dokumentów do skopiowania, wizyta u lekarza, złożenie podania i w końcu trzeba było stawić się na komisję.
 Kiedy wspominam tę pierwszą, dosyć dla nas traumatyczną, pamiętam przede wszystkim gigantyczną kolejkę i kilkugodzinne czekanie. Siemek miał wtedy bodajże pół roku, a ja wciąż nie byłam przyzwyczajona do tych dziwnych miejsc, do których zaprowadził nas los. Teraz, po trzech latach, myślałam o tamtym czasie z pewną nostalgią, a może bardziej... uśmiechem wyższości? Wtedy jeszcze naprawdę nie wiedzieliśmy NIC o tym co nas czeka. Dziś widzimy już na czym stoimy i domyślamy się, co będzie dalej. Dosyć abstrakcyjne są te wizje (i po części niewesołe), ale dostrzegamy ogólny zarys przyszłości. Człowiek potrafi przyzwyczaić się do wielu rzeczy i nawet w najtrudniejszych warunkach w końcu odnajduje jakąś równowagę. Czasem ktoś/coś odejmuje/dorzuca ciężar i znowu jakiś czas trwa powrót do stanu wyjściowego. Do constans. My jesteśmy na pewno bliżej niego niż dwa i pół roku temu. Wtedy entropia wzrastała, a my czuliśmy się jak w oku cyklonu. Teraz byłam niemal obojętna. Po prostu dodatkowy kłopot i tyle.
 Tym razem komisja działała bez opóźnienia. Dzieci, których było na szczęście niewiele, poszły na pierwszy ogień. Lekarz - znany nam neurolog - rzucił zaledwie okiem na Siemka (nawet nie musiałam wyciągać go z wózka) i szybko wypełnił dokumenty. Na odchodnym nieśmiało zapytałam, czy zaznaczył w orzeczeniu punkt o spełnieniu wymogów koniecznych do otrzymania karty parkingowej. Pan doktor żachnął się: "Się pani pyta...". 
Więcej już nie pytałam. 
 Dokument, który odebrałam tydzień później, wzbudził moje zdumienie z całkiem nieoczekiwanych powodów... 
 Medycyna i państwo nie mają wątpliwości co do stanu Siemka: orzeczenie wydano na TRZYNAŚCIE lat.
Czyli do szesnastego roku życia naszego synka, maksymalnej granicy wieku dla orzecznictwa o niepełnosprawności dzieci.
 Hmm... Jakby nie patrzeć, zawsze to trzynaście lat spokoju od choć jednego z urzędów... 
  Zdjęć z wydarzenia nie mam (byłoby to co najmniej dziwne), ale te ze spaceru w chłodny majowy dzień oddają nastrój dzisiejszego wpisu:













 Wiał zimny wiatr, a słońce jedynie chwilami puszczało do nas oczko zza chmur. Po trzech godzinach łażenia polnymi ścieżkami gorąca herbata w domu smakowała wybornie. 
 Fajne są takie powroty, prawda?

środa, 13 maja 2015

Majowo

 Kolejny już, piąty z rzędu, dzień, siadam wieczorem do laptopa by napisać post. I piąty raz zasypiam tuż po włączeniu sprzętu... Jakieś fatum chyba.
 Zatem dziś, dnia szóstego, robię to o normalnej porze, czyli w okolicach południa. Zanim zabiorę się za gary i sztukowanie obiadu dla naszej nuklearnej rodzinki.
 Przeziębienie Siemka odeszło, zostawiając po sobie niemiłe wspomnienie w postaci regresu mowy. Przyznaję, że dużo zawiniłam sama. Patrzyłam w te błyszczące od gorączki oczy, całowałam rozpalone czoło, poiłam nieskończoną ilością soków i podsuwałam wszystko, co zechciał, nie czekając na wyartykułowanie czegoś więcej niż jęknięcie. Teraz muszę walczyć ze swoim zaniedbaniem i zmuszać Siemka do powiedzenia czego chce. A przecież przed chorobą potrafił załapać pewne słówka już po dwukrotnym powtórzeniu (oczywiście tylko, gdy był zainteresowany tematem, w innym przypadku mogłabym się zagadać na śmierć i nic by go to nie obeszło). Przyjmuję jednak tę sytuację spokojnie. Po prostu tak jest i tak będzie: lepiej- gorzej- lepiej- gorzej... 
 Nie przeszkadza nam to cieszyć się ze spacerów pośród oszałamiająco pachnących bzów, moich ukochanych roślin. Kiedy patrzę na jasnofioletowe kiście zwisające ciężko nad naszymi głowami wspominam chwile beztroskiego dzieciństwa, kiedy były symbolem zbliżającego się lata i wolności. Wierzyłam, że znalezienie pięciopłatkowego kwiatu przynosi szczęście. I tak jest w rzeczywistości: za każdym razem gdy taki widzę, robi mi się cieplej na sercu. Teraz z moimi dziećmi zanurzamy nosy w kwiatach i śmiejemy się razem. Mam nadzieję, że pokochają bzy tak jak ja.














p.s. W końcu dotarła do Siemka pewna urodzinowa kartka, która przemierzyła niemały kawałek Europy by wylądować w skrzynce... sąsiada :-) Ta kartka to znak, że to co robię (pisanie bloga) ma sens. Serdecznie dziękujemy!


niedziela, 3 maja 2015

Raport o stanie zdrowia.

NIE jesteśmy w szpitalu :-) 
  Ale wciąż nie mamy pewności co będzie dalej.
Siemek kaszle mocno, a wydzielina wciąż zalega mu w oskrzelach. Jeszcze wczoraj, tuż po wieczornej kąpieli chłopaków, doszłam do wniosku, że niepokój zżera mnie zbyt mocno i zamiast ubrać młodszego w piżamkę, odziałam małe ciałko w strój podróżny i udaliśmy się na pogotowie. Tam, ku mojej wielkiej radości, oprócz Siemka nie było innych dzieci i bez czekania w kolejce weszliśmy do pani doktor, która, ku mojej jeszcze większej radości, okazała się być "naszą" panią pulmonolog, a więc specjalistką m.in. od zapaleń płuc.
 Antybiotyk okazał się koniecznością zwłaszcza, że już piątą dobę musiałam podawać leki przeciwgorączkowe. Brzuszek Siemuli zapadł się bo tak mało jadł. Piszę "jadł" w czasie przeszłym, gdyż od wczoraj apetyt wrócił. 
  Chłopak kaszle wciąż paskudnie, ale chyba będzie lepiej.
 Jeszcze niedawno chciałam unikać szpitali. Byłam umówiona z naszą lekarką na ewentualną próbę leczenia zapaleń dolnych dróg oddechowych u Siemcia w domu. Wystarczyło jedno gorsze przeziębienie i zmieniłam zdanie całkowicie: jeśli dostanę skierowanie, nie będę się nawet zastanawiać. Tam osłuchają go kilka razy dziennie, a w razie jakiegoś niebezpieczeństwa będzie mieć fachową pomoc. Nawet wizyty co dwa dni u pediatry nie zmniejszały mojego niepokoju, rosnącego szczególnie w nocy, gdy słyszałam jego przyspieszony w gorączce oddech i mokry, nieprzyjemny kaszel.
 W każdym razie ten weekend majowy spędzamy w domu.