W marcu napisałam Wam (o tu), że muszę złożyć podanie o kolejne orzeczenie o niepełnosprawności Siemka, mimo iż stare jest wciąż aktualne. Jeszcze raz pospieszę z wyjaśnieniami dlaczego. Otóż w związku z wprowadzeniem nowego wzoru karty parkingowej i zmianą wielu zasad przyznawania tego przywileju, wszyscy którzy chcą go zachować, muszą ponownie poddać się procesowi orzecznictwa przez komisję lekarską. Czekało nas zatem trochę ceregieli urzędowych: parę dokumentów do skopiowania, wizyta u lekarza, złożenie podania i w końcu trzeba było stawić się na komisję.
Kiedy wspominam tę pierwszą, dosyć dla nas traumatyczną, pamiętam przede wszystkim gigantyczną kolejkę i kilkugodzinne czekanie. Siemek miał wtedy bodajże pół roku, a ja wciąż nie byłam przyzwyczajona do tych dziwnych miejsc, do których zaprowadził nas los. Teraz, po trzech latach, myślałam o tamtym czasie z pewną nostalgią, a może bardziej... uśmiechem wyższości? Wtedy jeszcze naprawdę nie wiedzieliśmy NIC o tym co nas czeka. Dziś widzimy już na czym stoimy i domyślamy się, co będzie dalej. Dosyć abstrakcyjne są te wizje (i po części niewesołe), ale dostrzegamy ogólny zarys przyszłości. Człowiek potrafi przyzwyczaić się do wielu rzeczy i nawet w najtrudniejszych warunkach w końcu odnajduje jakąś równowagę. Czasem ktoś/coś odejmuje/dorzuca ciężar i znowu jakiś czas trwa powrót do stanu wyjściowego. Do constans. My jesteśmy na pewno bliżej niego niż dwa i pół roku temu. Wtedy entropia wzrastała, a my czuliśmy się jak w oku cyklonu. Teraz byłam niemal obojętna. Po prostu dodatkowy kłopot i tyle.
Tym razem komisja działała bez opóźnienia. Dzieci, których było na szczęście niewiele, poszły na pierwszy ogień. Lekarz - znany nam neurolog - rzucił zaledwie okiem na Siemka (nawet nie musiałam wyciągać go z wózka) i szybko wypełnił dokumenty. Na odchodnym nieśmiało zapytałam, czy zaznaczył w orzeczeniu punkt o spełnieniu wymogów koniecznych do otrzymania karty parkingowej. Pan doktor żachnął się: "Się pani pyta...".
Więcej już nie pytałam.
Dokument, który odebrałam tydzień później, wzbudził moje zdumienie z całkiem nieoczekiwanych powodów...
Medycyna i państwo nie mają wątpliwości co do stanu Siemka: orzeczenie wydano na TRZYNAŚCIE lat.
Czyli do szesnastego roku życia naszego synka, maksymalnej granicy wieku dla orzecznictwa o niepełnosprawności dzieci.
Hmm... Jakby nie patrzeć, zawsze to trzynaście lat spokoju od choć jednego z urzędów...
Zdjęć z wydarzenia nie mam (byłoby to co najmniej dziwne), ale te ze spaceru w chłodny majowy dzień oddają nastrój dzisiejszego wpisu:
Wiał zimny wiatr, a słońce jedynie chwilami puszczało do nas oczko zza chmur. Po trzech godzinach łażenia polnymi ścieżkami gorąca herbata w domu smakowała wybornie.
Fajne są takie powroty, prawda?